Tomasz Jakubiak, nasz ambasador, podobnie jak my, od lat promuje polską kuchnię, lokalne produkty i regionalne smaki. Jest też fantastycznym rozmówcą, który o jedzeniu potrafi opowiadać godzinami, okraszając historie właściwym sobie poczuciem humoru. Zaprosiliśmy go do rozmowy, by opowiedział nam o lokalności i zdradził powody nawiązania z nami współpracy.
Dlaczego zdecydowałeś się zostać ambasadorem PSH Lewiatan?
Powodów mojej decyzji jest wiele. Po pierwsze dlatego, że do Lewiatana chodzę prawie od dwudziestu lat na zakupy. Po drugie dlatego, że jest to polska sieć zrzeszająca i wspierająca polskich przedsiębiorców. A po trzecie i może najważniejsze to lokalność – przede wszystkim właśnie to hasło połączyło mnie z Lewiatanem. Bo lokalność to mój konik od wielu, wielu lat i nieskromnie mogę powiedzieć, że byłem prekursorem tematu lokalności w tym kraju. Rzadko sobie coś przypisuje i nie zwykłem mówić o sobie w takiej formie, ale w tym przypadku mogę.
Zaczęło się od moich programów w Kuchnia+ jeszcze w 2013 roku i stopniowo w kolejnych latach, na przekór opiniom wielu, konsekwentnie w swojej działalności promuję i uświadamiam ludziom wartość lokalnych produktów, nie tylko na kulinarnej arenie Polski, ale również Europy. Więc kiedy Lewiatan zgłosił się do mnie z pomysłem na wspólne promowanie lokalnych produktów w sklepach sieci, to pomyślałem, że nie można było trafić lepiej. Bo udało mi się wprowadzić lokalne produkty do restauracji, udało mi się wprowadzić je na lokalne bazary czy targi śniadaniowe, ale w sklepach mimo głośnych kampanii reklamowych, ten obszar kuleje. Tym bardziej mnie cieszy, że Lewiatan konsekwentnie podejmuje rękawicę i polskie lokalne produkty, w każdym regionie inne, pokazuje i daje Polakom do spróbowania i pokochania.
Od lat promujesz lokalność. Skąd w tobie ten upór, żeby sięgać po lokalne produkty i smaki?
Chyba mam to zakorzenione od dziecka. Jako dzieciak dużo czasu spędzałem z moimi dziadkami na Mazurach. To tam uczyłem się szacunku do jedzenia i celebrowania posiłków. Jeżdżąc na Mazury, zawsze byliśmy uczeni, że to co jest najlepsze, jest wokół nas. Że po jajka chodzi się na wieś do sąsiada, po świnię idzie się wioskę dalej, a na ziemniaki czy świeże ryby czeka się aż będą w sezonie. Mogę powiedzieć, że byłem wychowywany w takiej wierze, że to co jest najlepsze, jest produkowane albo przez nas, albo przez kogoś, kogo znamy. Ważne było, że mogliśmy zobaczyć skąd pochodzą produkty, które kupujemy i jak są produkowane. Pamiętam, że babcia wybierając jajka, zawsze musiała najpierw pojechać, żeby zobaczyć, jak kurki żyją.
I takie „skrzywienie” mam do dziś. Zawsze tak to u mnie wyglądało. Dlatego zawsze bliskie mi były miejsca w Warszawie, takie jak Hala Mirowska, czy bazarek na Wolumenie, gdzie zawsze jeździłem w piątki z tatą, bo tam przejeżdżali tylko lokalni rolnicy. Mój tata też wyniósł z domu, że wszystko musi być od lokalnych rolników, bo wtedy jest najlepsze. Więc to może u nas rodzinne? Lokalność jest tak zakorzeniona we mnie, że nie wyobrażam sobie niepropagowania jej, niemówienia o niej głośno i nie walczenia o nią. Ale też żeby nie było, że ja nie jem nic innego poza produktami z mojej okolicy, bo to by było bzdurą. Bo kocham zjeść krewetki, tuńczyka, łososia, jagnięcinę nowozelandzką, czy krowę z Ameryki. Ja też z tych produktów korzystam, ale mówię, że na co dzień zdecydowanie częściej powinniśmy zwracać uwagę na to, skąd produkt, który ląduje u nas w koszyku do nas przychodzi.
Mówisz, że powinniśmy zwracać uwagę na to, od kogo pochodzą produkty, które kupujemy, że lokalność jest ważna. Ty wiesz, czemu ją wybierasz. A jak byś miał przekonać do tego innych? Dlaczego?
Bo jesteś w stanie zlokalizować producenta produktu. Jeśli chcesz, to pojechać, poznać go i zobaczyć, jak dany produkt powstaje. Bardzo możliwe, że kupując lokalnie, kupujesz od swojego sąsiada albo gościa, z którym wieczorem pijesz piwo w pubie. I w ten sposób mu pomagasz, a nie że na końcu tego łańcucha jest jakaś korporacja w Stanach albo w Chinach, która nad całym procesem trzyma pieczę.
Kupując lokalnie, masz pewność, że produkt – mówię tu o warzywach czy owocach – ma najwięcej wartości odżywczych w danym momencie, bo jest zbierany i sprzedawany w sezonie. Jeżeli chcesz kupować lokalnie, to nie kupisz przecież pomidorów czy czereśni zimą, bo są one dostępne latem. Wtedy są najsmaczniejsze i najbardziej wartościowe. A co równie ważne, przebywają możliwie najkrótszą drogę do nas, dzięki czemu nie muszą być konserwowane na tę podróż i są zdecydowanie bardziej wartościowe niż te, które przyjeżdżają z drugiego końca świata.
I na koniec, co może i najważniejsze, warto dodać, że kupując lokalnie, zostawiasz swoje pieniądze w swoim regionie i na jego korzyść mogą one dalej pracować. Dzięki rozwojowi lokalnych biznesów, można więcej inwestować w lokalność – można zbudować nową drogę, boisko dla dzieci, przedszkole. To jest łańcuch zdarzeń, którego ja mam wrażenie, że ludzie niestety w większości nie rozumieją.
Więc krótko, czym lokalność jest dla ciebie?
Dla mnie lokalność to przede wszystkim wspieranie lokalnych przedsiębiorców, wspieranie lokalnej gospodarki i rozbudowywanie możliwości danego regionu. Bo im szersze jest wsparcie, tym tych produktów można tworzyć i wytwarzać więcej. Dla mnie walka o lokalność to propagowanie dobrego produktu i budowanie relacji.
Relacji? Jak się mają relacje do lokalności?
Wspierając lokalny rynek, budujemy lokalne relacje, wspólnotę. Można to na przykład zobaczyć u siebie na bazarze. Natomiast moim okiem w Polsce lokalne relacje w biznesie to jednak trudna sprawa. Dla mnie dobrym przykładem wykorzystania lokalnych relacji w biznesie są Hiszpania czy Włochy, to tam można obserwować wzajemnie wspieranie się producentów. To wsparcie jest ważne na linii producent – konsument, producent – producent, producent – sprzedawca. Powinna to być przecież cała siatka tak naprawdę bardzo fajnych relacji, która może spowodować tylko dobro dla ogółu.
I takie wzorce propagowałbyś u nas?
Zdecydowanie! Świetnym przykładem wspierania lokalności jest na przykład też Wielka Brytania, w której hodowcy jagnięciny potrafili na lokalnych rynkach zbudować pomiędzy sobą taką relację, że jest jedno miejsce, które sprzedaje owce znane na całym świecie, a tak naprawdę składają się na to rolnicy, którzy mają po dwie, trzy owce w ciągu roku. I to jest dla mnie przykład lokalnej relacji, czyli tworzenia takiego wewnętrznego rynku, gdzie jeden pcha drugiego i wszyscy tym napędzają koniunkturę danego małego regionu. My w Polsce jesteśmy jednak jeszcze dalecy od umiejętności budowania siatek lojalnościowych.
Jaką kuchnię lubisz najbardziej?
Moja ulubiona kuchnia to zdecydowanie kuchnia azjatycka, ale oczywiście w tamtych stronach jedzona. Natomiast w moim domu króluje nasza rodzima polska kuchnia.
Jak oceniasz, czy na przestrzeni ostatnich lat Polacy są bardziej zainteresowani lokalną kuchnią?
Na przestrzeni ostatnich lat zdecydowanie byli. Ale martwię się trochę o to, co przed nami. Pandemia i obecna sytuacja gospodarcza nie pomagają w rozwoju rynku produktów lokalnych. Przed pandemią rzeczywiście świadomość konsumencka osiągnęła pewne apogeum, ludzie z roku na rok przywiązywali coraz większą wagę do tego co i jak jedzą, zwracali uwagę na to skąd pochodzą produkty i na ich walory zdrowotne. Jednak pandemia, związane z nią ograniczenia i zmiana zwyczajów niestety kolokwialnie mówiąc, wykończyły wielu małych producentów. W dużej mierze lokalne bazary były pozamykane, producenci często nie mieli możliwości prowadzić sprzedaży. Na dodatek ten rok pod kątem wzrostów opłat i kosztów prowadzenia działalności też niestety wykańcza wielu lokalnych producentów, a co za tym idzie dostępność produktów lokalnych często jest mniejsza. Mam jednak nadzieję, że lokalny rynek mimo, że troszeczkę zaczął umierać, w kolejnych latach odrobi zaległości. Dlatego cieszę się i wierzę, że wspólnie z siecią Lewiatan przyłożymy do tego rękę. Trzymam kciuki za powodzenie!
Brak komentarzy